Od ponad dwoch dni siedzimy w Varkali. W koncu wypoczynek jak na prawdziwych turistach przystalo,a od Allapey podrozujemy w trojke. Poznalismy przesympatycznego angielskiego towarzysza podroza o imieniu Garry i bardzo przypomina Reniusiowego Marca. Jakos nasze trasy polaczyly sie w momencie, kiedy spotykajac sie przypadkiem po raz kolejny stwierdzil,ze tez pojedzie do Varkali. Garry ma dobre ponad 60 lat, podrozuje samotnie i ma do tego ogromne poczucie humoru;) Trzy ostatrnie dni mamy kupe smiechu non stop. Wybralismy sie razem na spacer wzdluz wybrzeza- dodam przepieknego. Nawet dla niego to najpiekniejsze wybrzeze jakie widzial,a jak na Angola przystalo widzial juz polowe swiata, a w Indiach jest po raz czwarty. Wysoki klif, czerwone skaly, zielona palmy i w ogole intensywnie zielona roslinnosc, a przy tym w koncu niebieskie niebo (to cos nowego po wiecznej mgielce bialego nieba w calych Indiach, w tym chociazby na Goa) Plaza tu naprawde jest przepiekna, idziemy tak dlugo,ze zaczynamy marzyc juz tylko o zimnej coli i Kingfisherku,ale docierajac do najblizszej zatoczki naszym oczom okazuje sie osada rybacka i zero barow, zero turistas. Udaje nam sie znalezc jakis local shop w lepiance i nie zawiedli mnie nawet tam majac zimna coca-cole. Wykonczeni dluga wedrowka, stwierdzamy,ze skoro dotarlismy juz tak daleko pora powoli wracac. Saczymy zimne napoje wsrod kilku lepianek, na ktorych namalowane sa symbole sierpa i mloda (podobno w Kerali w prawdziwie demokratycznych wyborach wygrali komuniscie, dlatego takie symbole podobnie jak wszechobecne swastyki - tez szokujacej dla nas na poczatku przestalu juz nas dziwic) Garry z Sylwkiem idzie troche poplywac albo raczej poskakac na falach, bo one sa tu ogromne i bardzo silne, Garry opisal to body wshing machine, obrotyi sila sa podobne do tych w pralce, a ja tego doswiadczam tego wieczorem, gdy ide 'poplywac' z Sylwkiem- poplywac znaczy poskakac- jedna z fal dosc blisko brzego po prostu mnie zmiotla, Sylwek zdazyl zobaczyc tylko moje stopy w gorze nad woda;), a ja mialam niezly bottom peeling na piasku;) Prezycia niezle, a wszystko bezpieczne pod okiem ratowika, takze standardy europejskie i niezla zabawa, takze skaczemy tak troche dopoki ratownik nie zaczal gwizdac,ze na dzis dosc kapieli, bo slonce powoli zachodzi. Sama Varkala jest tez dosc turystyczna,ale z tym wybrzem i miejscami, gdzie mozna pospacerowac samemu bardziej przypada nam do gustu niz Goa, jest tu cos dla kazdgeo i kupa nawiedzonych 'jogerow' jesli moge tak to nazwac, grupki hipisow, raczej pozytywnie. Do tego ceny sa znacznie nizsze niz na Goa. Calkiem przpadkiem trafiamy do noclegu, ktory mialam polecony w jakis notatkach Clafouti Inn ( teraz Bamboo Haven) i za czysciutki domek, z najswiezsza posciela jaka do tej pory mielismy, weranda, koszyczkiem do bujania na niej, duzym pokojem, przestronna lazienka placimy500 rupii czyli jakies 7,5 euro 30 zl-cena o jakiej nad Baltykiem np mozna tylko pomarzyc. Na dodatek jest wifi, wiec w koncu jestem na biezaco ze wpisami i moze nawet skusze sie,zeby doladowac picasse troszeczke;) Zaraz wybierzemy sie na spacerek, moze na taka rybke jak wczoraj ( spora sztuka red snappera za jakies 20 zl). Wlasnie pozegnalismy Garrego, ktory niedlugo leci z powrotem do Anglii, a jutro pora na nas Kochin i balagan wielkiego New Delhi-oj zal bedzie stad wyjezdzac:)