Autkiem- wersja exclusive z domu na stacje kolejowa, francuskim pociagiem komfortowo do Paryza, metrem standardowo na dworzec autobusowy, i autobusem budgetowo do Brukseli. Okazalo sie,ze to najlepsza opcja, bo przeciez nie moze byc zbyt latwo. Cala ta podroz obyla sie dokladnie 'on time' bez wiekszych przygod poza faktem,ze Polakow mozna spotkac wszedzie- glownie pracujacych kierowcow:) Podchodzac z biletami jeszcze o tym nie wiedzielismy i pierwsze zdanie jakie do mnie trafilo wprawilo mnie w ogromny szok. ZA zadne SKARBY SWIATA nie moglam zrozumiec, ba sprobowac wylapac chociazby jedno najmniejsze slowo, ba! Nawet nie moglabym tego jakos czesciowo powtorzyc,odtworzyc ale szybko oprzytomnialam i rzucilam ' a mozemy po polsku?' :) Komunikacja okazala sie skuteczna,ale przez cala droga ciezko zastanawialam sie co to bylo za zdanie na poczatku:))) Musialam miec nietega mine, bo Sylwek niezle sie z tego usmial, ale potem okazalo sie, ze rownie dobrze to mogl byc jakis rumunski, bulgarski czy inny -ski, bo kierowcy wlasnie tak- w swoim wlasnym jezyku rozmawiali z pasazerami:) Jakos dziala:) Mowa ciala i polskie przeklenstwa jak tylko ktos ich zdenerwowal na drodze poszly w ruch. Przy odbiorze bagazu, krotka wymina zdan ' To gdzie teraz?' " DO INDII:) odparlismy, i w zamian slyszymy ' Tam Was jeszcze nie bylo" :) No tak- nie da sie ukryc pomyslelismy -tam nas jeszcze nie bylo-najwyzsza pora to nadrobic:).... ale skad on to kurcze wiedzial:P ;)))))